Nie poddaje się lekko, ale chyba dorastam do tego, że czasem lepiej ogłosić kapitulację, niż walczyć z wiatrakami. Mój wypadek na nartach dał mi dużo do myślenia i być może to będzie kolejny przełom w mojej samoterapii.
Czuję się jak ten Syzyf, który wtaczał ciężki kamień pod górę, tylko po to, aby tuż przed szczytem spadł na dół. Wszyscy dookoła widzieli bezsens jego pracy, ale on z uporem maniaka pchał do przodu… To właśnie ja, taki Syzyf. Często czuję, że coś jest bez sensu, wszystkie znaki na niebie i ziemi dają mi znać, żebym odpuściła, ale NIE! Ja będę PCHAĆ DO PRZODU, za wszelką cenę.
Myślę, że narty są świetnym przykładem, więc opowiem od początku. Urodziłam się w niezamożnej rodzinie, gdzie panował mocny kult ciężkiej pracy. Nie było żadnych płatnych zajęć, lekcji tenisa, czy tańca o którym marzyłam. Nie umiałam pływać, ani jeździć na rowerze, bo tata nie miał cierpliwości, aby mnie nauczyć, a mama sama nie umiała. Moją ambicją było zarabiać tyle, abym ja i moje dzieci mogły korzystać z płatnych atrakcji. Ten cel osiągnęłam stosunkowo szybko i łatwo.
Gdy tylko stało się to możliwe, zaczęłam nadrabiać zaległości z dzieciństwa. Ogarnęłam rower, zapisałam się na lekcje pływania. To okazał się strzał w dziesiątkę. Generalnie uczę się wszystkiego powoli, a moje ciało jest oporne (być może w wyniku zaległości z dzieciństwa), jednak dzięki swojej determinacji, nauczyłam się pływać bardzo dobrze i sprawia mi to ogromną radość.
Zachęcona tym sukcesem, ruszyłam do realizacji kolejnego wielkiego marzenia – jazdy na nartach. Znacie ten teledysk Last Christmas z Georgem Michaelem? Od dzieciństwa wlepiałam się w telewizor, za każdym razem gdy to leciało. To było jakieś surrealne. My tu szalone porządki, zakupy, gotowanie, pełno napięcia i zmęczenie ponad miarę, a tam pokazują, że można inaczej. Wyjazd ze znajomymi w góry, na narty, takie święta to ja rozumiem. Też takie będę mieć, obiecywałam sobie, szorując podłogę.
Mając prawie 40 lat, czułam, że to już ostatni dzwonek. Gdy powiedziałam mojej mamie, że jadę na narty, powiedziała, że upadłam na głowę! Próbowałam wytłumaczyć, że zawsze chciałam się nauczyć i chcę spróbować, a ona na to, że owszem mogę jechać… popatrzeć! Na ławeczce posiedzieć, a inni niech tam sobie jeżdżą… I tak oto, nauka jazdy na nartach stała się nie tylko marzeniem, ale i punktem honoru! I nie szkodzi, że nie wychodziło, jak ten Syzyf, przez 9 lat mozolnie uczyłam się jazdy na nartach.
Ile ja się napłakałam, to tylko Niedźwiedź może Wam powiedzieć, bo towarzyszył mi w tej przygodzie od samego początku. Gdybym była normalna, to pewnie odpuściłabym już dawno. Spróbowałam, nie wychodzi, OK. Ale, NIEEEE. Ja właśnie mam to coś w sobie, że nie odpuszczę. Ignoruję wszystkie sygnały wysyłane przez umysł i ciało. To dobrze mieć silny charakter i łatwo się nie poddawać, ale trzeba też wiedzieć kiedy odpuścić.
Niestety trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i zrobić bilans zysków i strat. Jazda na nartach była najbardziej frustrującym zajęciem, jakiego się w życiu podjęłam. Moje ciało nie jest stworzone do tak wytężonego wysiłku i mimo tego, że zawsze starałam się przygotować do sezonu, to wszystko było dużo za mało. To jednak nic w porównaniu z tym co działo się w mojej głowie. Mimo dziarskiej miny, za każdym razem ogarniał mnie paniczny lęk. Lęk przed upadkiem i kontuzją. No i oczywiście nie obyło się bez wielu upadków i mniejszych lub większych kontuzji. Strach jednak zamiast maleć, potęgował się. I tak oto wypadek sprzed kilku dni, stał się przysłowiowym gwoździem do trumny. Koniec i basta. Starczy! Próbowałam…
Nie jest mi łatwo ogłosić kapitulację, o nie! A jeszcze trudniej przyznać się całemu światu. Dojrzałam jednak do tego, że nie należy robić niczego wbrew sobie. Nie można walczyć ze sobą. Trzeba akceptować siebie, ze wszystkimi swoim zaletami i wadami. Tym właśnie chciałabym zakończyć ten rok – samoakceptacja i nowo nabyta sztuka odpuszczania. Odpuszczam narty i wiele innych rzeczy, które tłuką mi się po głowie.
Już lata temu, znany szwajcarski psycholog Carl Jung (1875–1961), zaobserwował zjawisko “What you resist persists” czyli im bardziej się czemuś opierasz, tym bardziej to do siebie przyciągasz. Myślę, że jestem tego doskonałym przykładem. Całe życie tak bardzo pragnęłam miłości i obawiałam się, żeby mnie ktoś nie zranił, że nieustannie ktoś mnie ranił i to zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Zawsze starałam się za bardzo, co przynosiło odwrotny od zamierzonego skutek, ale o tym pisać będę w kolejnych artykułach. Wobec tego subskrybuj, jeśli podoba Ci się o czym piszę. Wyślij komuś, kto może tego potrzebować, a być może masz ochotę podziękować mi za mój czas i wrzucić coś do mojej skarbonki. Pozdrawiam ciepło i życzę jasności umysłu.
Jeśli podoba Ci się to co piszę, wrzuć coś do mojej skarbonki. Miło też będzie, jeśli zostawisz komentarz i polecisz tę stronę znajomym. Możesz subskrybować ten blog, aby nie przegapić kolejnych wpisów. Nie martw się, nie piszę zbyt często ;p
Przeczytaj także…
Witajcie ? ? Piękny świadomy wpis od jakiegoś czasu jestem waszym fanem i też kocham kamperowanie na dziko w sumie jeszcze nie odważyłem się wyruszyć w większą podróż ???
Na tą chwilę podróżuje po własnym życiu ale mam takie marzenia jak Wy więc pewnie wszystko przede mną ?
Pozdrawiam serdecznie i życzę dalszych eksploracji Świata i Siebie ?
Adrian ☘️
Dziękuję 😀
Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku… Najpierw marzenia, potem plany, potem jak przyjdzie odpowiedni moment realizacja…
Bardzo mnie ujęły słowa – podróżuję po własnym życiu – to najważniejsza podróż!
Pozdrawiam ciepło i życzę powodzenia.
Śnieżka
P.S. Dziękuję za wsparcie finansowe :)))))