
Ludzie mi zawsze mówią, że mam szczęście. Wiele osób zazdrości tego co osiągnęłam, inni patrzą z podziwem, a ja uważam, że to nic wielkiego. Całe życie byłam optymistką, taką niepoprawną optymistką. Urodziłam się w rodzinie pracowniczej, nie byliśmy bogaci, ale starczało na wszystko. Nie mieliśmy samochodu, ani telefonu. Nosiłam ubrania po kuzynkach i dzieliłam pokój z moim bratem. Rodzice starali się zapewnić nam godne życie, oboje ciężko pracowali, a wolny czas spędzali na działce, skąd mieliśmy warzywa, owoce, króliki i kury. W ten sposób można było zaoszczędzić trochę pieniędzy i pozwolić sobie na jakiś luksus, jak kolorowy telewizor.
Pamiętacie takie czasopismo ‘Widnokręgi’? W czasach gdy nie było jeszcze internetu – wystawało się pod kioskiem aby dorwać nowy egzemplarz i dowiedzieć się jak wygląda świat za wielką kurtyną. Była tam taka rubryka z ogłoszeniami, gdzie ludzie z różnych krajów szukali pen pals (przyjaciół korespondencyjnych). Mając 15 lat postanowiłam dać tam ogłoszenie aby podszlifować swój angielski i niemiecki, marząc w głębi duszy, że może ktoś mnie gdzieś zaprosi i będzie można się wyrwać z komunistycznej rzeczywistości. Niestety, nikt z zagranicy nie napisał, ale dostałam mnóstwo listów z Polski. Jako że, zawsze lubiłam pisać, chętnie odpowiadałam na każdy otrzymany list. Nie każdy był tak skrupulatny i po kilku listach większość znajomości umierała śmiercią naturalną. Tylko jedna dziewczyna z Wrocławia i jakiś chłopak z Bieszczad ciągle do mnie pisali.
Poznałyśmy się na żywo z tą dziewczyną, ona przyjechała do mnie na kilka dni a następnie ja pojechałam do niej. Potem jednak kontakt się urwał. Ten chłopak natomiast, w międzyczasie przeprowadził się do Aten. Jego listy były zawsze bardzo krótkie ale zapewniał, że uwielbia moje długie wywody i czyta je po kilka razy, więc pisałam jeszcze więcej. Każdy list szedł 2 tygodnie w jedna stronę i tak mijał miesiąc za miesiącem, aż minęły 3 lata. Pewnego razu, zamiast listu dostałam od niego małą paczkę, był tam pluszowy miś. Trochę to dziwne pomyślałam, miś?? Był ładny, ale trochę to infantylne. Po tygodniu przyszedł list, w którym napisał, że w nodze misia zaszyte są pieniądze i że serdecznie zaprasza mnie do Grecji na wakacje. Zdobycie wizy nie było łatwe, za pierwszym razem mi odmówiono, ale za drugim się udało. Żegnając się na lotnisku, łzy płynęły jak grochy, z jednej strony spełnienie marzeń, a z drugiej strony strach przed nieznanym. Mając niespełna 18 lat, jechałam sama do obcego kraju, do obcego mężczyzny, z biletem w jedna stronę…

Zakochałam się po uszy i wyszłam za mąż tak szybko jak to było możliwe. Ślub był skromny, związek bardzo skomplikowany, a mną targały sprzeczne uczucia. Moja 10 dniowa wiza już dawno była po terminie, zbliżał się koniec wakacji i jeśli chciałam zrobić maturę to należałoby wrócić do kraju. Grecja bardzo mi się podobała, choć życie było tam ciężkie. Na ulicach były regularne łapanki nielegalnych imigrantów, mieszkaliśmy w jakiś norach, praca mało ciekawa i pieniądze też nie najlepsze. Niektórzy Grecy byli bardzo wrogo nastawieni, na Polaków też trzeba było uważać. Dyrektor mojej szkoły, gdy dowiedziała się że wyszłam za mąż, nie zezwoliła na kontynuacje nauki w systemie dziennym. W tamtych czasach Liceum Ogólnokształcące to była elita, bali się że zdemoralizuje młodzież. Zdania moich znajomych były podzielone, jedni gratulowali, inni potępiali.

Po powrocie do Polski, założyłam własną firmę. Nie, nie wróciłam do Polski z worami pieniędzy, wręcz przeciwnie, na długach. Mój mąż odkąd się poznaliśmy coraz mniej pracował i stopniowo zmieniał moje życie w piekło na ziemi. Moja firma rosła i przynosiła, coraz większe zyski, była też nieskończonym źródłem satysfakcji i terapią na nieudany związek. Zrobiłam maturę i kilka drobnych kursów, ale na studia mój mąż nie wyrażał zgody. Potem pojawiło się dziecko i było jeszcze gorzej. Zaczęłam rozważać odejście, przygotowywałam się 2 lata, odkładałam po kryjomu pieniądze i odeszłam po cichu, pod pozorem odwiedzenia rodziny. Jak mąż się zorientował była wojna, porwanie dziecka, a następnie długi, druzgocący rozwód. Po 2 latach dałam spokój, machnęłam na wszystko ręką i pchałam do przodu.

Byłam po uszy w długach, mąż nie płacił alimentów, a ja praktycznie wyprowadziłam się z domu z kilkoma torbami i tyle. Zaczęłam pracę w korporacji, żeby stanąć na nogi. Samotne wychowanie dziecka autystycznego nie należy do najłatwiejszych, a w połączeniu z wymagającą pracą, sama czasem odchodziłam od zmysłów, ale dałam radę. Zawsze dawałam radę, ba nawet odnosiłam sukcesy. Panie w przedszkolu były zachwycone postępami w nauce, szefowie w pracy pod wrażeniem dobrych wyników, znajomi kiwali głowami. W środku byłam w strzępach, ale robiłam dobra minę i pchałam do przodu.
Pewnego dnia przypadkiem dowiedziałam się o wyjeździe na narty, zawsze chciałam nauczyć się jeździć na nartach. Wzięłam bąbla i pojechaliśmy do Austrii. Bąbel jak zwykle był meczący, ja starałam się jakoś cieszyć tym co jest, tą sztukę miałam opanowaną do perfekcji. Wyjazd był bardzo udany, jedynym efektem ubocznym było bliższe poznanie jednego z uczestników… Jako że, życie lubi płatać figle, mimo, że sobie obiecywałam, że już nigdy więcej… Po raz kolejny zakochałam się po uszy i pojechałam za facetem na drugi koniec Europy.
Znalazłam dobrą pracę, a przynajmniej pieniądze były dobre i życie w Anglii też jakby trochę łatwiejsze niż w Polsce. Syn bardzo dobrze się zaadoptował do nowej rzeczywistości, powiedziałabym nawet, że miał najlepsze 2-3 lata w swoim życiu. Angielski system edukacji jest bardziej elastyczny, mniejsze wymagania, więcej pochwal, to bardzo dobrze wpływało na jego rozwój. Z roku na rok jednak problemy w domu zaczęły narastać, wiek dojrzewania, nałogowe granie na komputerze, niechęć do wychodzenia z domu czy kontaktu z innymi, radykalne poglądy, coraz więcej rzeczy budziły mój niepokój. Prosiłam o wsparcie, ale ze względu na brak problemów w szkole za każdym razem odmawiano i tak pchaliśmy do przodu.
Ostatni rok szkoły był bardzo stresujący, dużo napięć w szkole i w domu, dużo długich rozmów, łez i frustracji. W międzyczasie zakup nowego domu, wielki remont, ale na szczecie wszystkie egzaminy zdane z dobrymi wynikami i miejsce w college’u zagwarantowane. Wakacje tak jak się spodziewałam, syn spędził w swoim pokoju, rozmów na szczycie było tyle co zawsze ani mniej ani więcej. Bardzo martwiłam się o niego i wiedziałam, że potrzebuje pomocy z zewnątrz. Po długich rozmowach wyraził zgodę na badania. Miał już skończone 16 lat i nie potrzebowaliśmy skierowania ze szkoły, jak poprzednio. Poszliśmy do lekarza rodzinnego, ku mojemu zdziwieniu, syn chętnie zaangażował się w rozmowę. Kilka zdań i lekarza aż wcisnęło w fotel. Szybko wypisał skierowanie, niestety długa kolejka, trzeba czekać.
Niedoczekaliśmy… Jak grom z jasnego nieba! Jednego zwykłego dnia, wracamy do domu z pracy, a tu pies leży martwy, a mój syn spakowany i gotowy, żeby go zawieźć do wiezienia. Jak? Co? Dlaczego? Pieska którego zawsze brałam do pracy, zaczęłam zostawiać w domu, mając nadzieję, że pomoże synowi w jego rozwoju, niestety niewinna psinka przypłaciła to życiem. W ostatni dzień wakacji mój syn powiesił ją na smyczy. Nie potrafił lub nie chciał powiedzieć dlaczego to zrobił, mówił tylko że planował to od wielu miesięcy. Nie da się opisać słowami, co czuje matka w takiej chwili…

Musze dodać, że mój syn nigdy nie był agresywny, był uparty i mieliśmy z nim problemy charakterystyczne dla dzieci autystycznych, ale nic, zupełnie nic nie wskazywało, ze jest zdolny do czegoś takiego. Poza domem często słyszałam pochwały, że jest taki miły i dobrze wychowany. Wraz z jego rozwojem, rosły problemy ale który rodzic nie zmaga się z wychowaniem nastolatka na jakimś etapie. Obserwując jego rozwój, wiedziałam, że ma problemy. Matka zawsze wie, ale nie spodziewałam się, że jest aż tak źle. Kilka miesięcy wcześniej dowiedziałam się że mój były mąż zamordował kobietę, z którą mieszkał. Zatłukł ją kijem gdy spała. Mój syn nie miał z nim kontaktu od wielu lat, więc nie był tego świadomy. Jednak dla mnie było jasne, że potrzebuje on profesjonalnej pomocy, ja też!
Całe szczęście w nieszczęściu, że to zdarzyło się w Anglii, gdzie struktura służb socjalnych jest wysoko rozwinięta i coraz głośniej mówi się o zdrowiu psychicznym. Nie nastąpiło to z automatu i długo trwało, ale mój syn jest teraz pod dobra opieką. Pierwsze miesiące spędził w szpitalu na małym oddziale dla trudnej młodzieży, a obecnie mieszka w domu dla kilku podopiecznych. Nie widziałam go od czasu śmierci naszego pieska, on nie chce mnie widzieć, ani ze mną rozmawiać. Czasem zastanawiam się czy to lepiej, czy gorzej? Celowo nie piszę jego imienia, on ma inne nazwisko, chcę żeby był anonimowy, zgodnie z jego wolą. Odciął się ode mnie i szanuję jego decyzję, bez względu na to, czy mi się to podoba czy nie.
Za pośrednictwem jego opiekuna, podawałam prezenty na każde święta i urodziny, aż do 18 roku życia, kiedy to zdecydowałam, że to będzie ostatni prezent. Pamiętam jak zostawiłam paczkę na recepcji ośrodka pomocy rodzinie i nie byłam w stanie wrócić do domu. Poszłam na plaże, wiał silny wiatr, fale tłukły o brzeg a ja wyłam jak szalona. Na swój sposób pochowałam swego syna i teraz uczę się żyć na nowo.
Więcej o mojej historii znajdziesz tutaj:
Jeśli podoba Ci się to co piszę, wrzuć coś do mojej skarbonki. Miło też będzie, jeśli zostawisz komentarz i polecisz tę stronę znajomym. Możesz subskrybować ten blog, aby nie przegapić kolejnych wpisów. Nie martw się, nie piszę zbyt często ;p
PCHAJ DO PRZODU i nie oglądaj się za siebie. 🙂