Jest wiele sposobów na smutki. Trochę przeszłam w swoim życiu, możecie mi wierzyć na słowo albo poczytać – linki poniżej. Próbowałam różnych metod wychodzenia z traumy. Na pewno nie ma jednego złotego środka, bo każdy z nas jest inny i każda sytuacja wymaga innego podejścia. Niemniej jednak pewne zasady zawsze się sprawdzają, więc być może będziecie chcieli (musieli) kiedyś spróbować.
Co zapamiętujemy?
Nie da się o czymś nie myśleć, można tylko zastąpić jedną myśl, inną myślą, więc jeśli dręczy was jakaś myśl / wspomnienie, najlepiej zastąpić to innymi myślami / wspomnieniami i wiem jak to jest trudne, ale wiem też, że możliwe! Te natrętne złe myśli będą powracać, ale czym więcej dostarczymy umysłowi nowych wrażeń, tym mniej będzie miał on czasu na rozdrapywanie ran. Te nowe doznania muszą być na tyle silne, aby mogły wyprzeć lub wystarczająco przysłonić niechciane wspomnienia. Wbrew temu co nam się wydaje, nie zapamiętujemy wydarzeń, tylko nasze reakcje na nie, czyli EMOCJE.
Pamiętacie swoją pierwszą komunię? Ja pamiętam, że nie dałam mamie nakręcić włosów na wałki, bo nie mogłam w nich w nocy spać. A na drugi dzień, dzień Komunii, byłam jedyną poczochraną dziewczynką i wszystko co pamiętam z tego dnia, to jak się czułam, na tle moich koleżanek z pięknymi lokami i ja taka zwyczajna… Nic poza tym nie pamiętam, żadnych szczegółów z ceremonii, żadnych prezentów, ani nawet kto był na przyjęciu. Wszystko co pamiętam, to jak mi było wstyd i jaka byłam zła sama na siebie.
Emocje wypalają piętno na naszym umyśle i jak tatuaż pozostają na długie lata, czasem na całe życie. Co ciekawe te naprawdę intensywne, niewiele blakną z upływem lat. Łezka nadal zakręci się w oku na wspomnienie ukochanej osoby, którą straciliśmy, albo promienny uśmiech zawita na naszej twarzy, na wspomnienie czegoś naprawdę miłego. Następnym razem, jak będziecie opowiadać komuś jakąś ciekawą przygodę swojego życia, zwróćcie uwagę, jak całe ciało reaguje. Nagle się ożywiamy, przyspiesza oddech, krew szybciej krąży w żyłach, często też przyjmujemy inną postawę, prostujemy się, gestykulujemy. Można zrobić sobie takie ćwiczenie przy lustrze. Wyobraźcie sobie, że jadąc pociągiem nieznajomy opowiedział wam o swoim trudnym życiu, więc i wy chcecie się z nim podzielić swoją największą tragedią życiową… i wie pan… a potem… i wtedy powiedziałem… zobaczyłem. Przyjrzyjcie się swojej twarzy, posłuchajcie jak bije serce, ramiona, czy są opuszczone? Spięte? Może zaciskasz nieświadomie pieści, szczękę? A teraz opowiedzcie coś śmiesznego, na pewno macie przynajmniej jedną taką historyjkę. Jak teraz zachowuje się twoje ciało?
Nauczyć się żyć na nowo
Próbując ratować siebie od destrukcji, odkryłam, że jedynymi chwilami kiedy nie rozpaczam, to gdy, mój umysł jest czymś bardzo zaabsorbowany. Codzienna praca i znane nam obowiązki, nie dadzą takiego efektu. Nasz umysł jest na tyle sprytny, że zacznie robić wszystko mechanicznie, myślami, będąc zupełnie gdzieś indziej. Praca, zakupy, gotowanie. Pogrążeni po pachy, a czasem po samą szyję na planecie rozpacz, niektórzy, potrafią nałożyć maskę na twarz i udawać, że sobie radzą. Ja robiłam to latami, będąc w toksycznym związku. Niesamowite jak potrafimy się wytresować. Tragedia z moim synem, jednak złamała nawet mnie, tak zwaną silną kobietę. Wybuchałam płaczem w najmniej odpowiednich miejscach: w pracy, w sklepie, za kierownicą, do tego stopnia, że musiałam zjeżdżać na pobocze, rzucać wszystko i wychodzić… a potem trzeba było wrócić i te powroty były straszne, bo człowiek chciałby zapaść się pod ziemię i nie być. Ale jesteś i musisz być, i zastanawiasz się na ile musisz, a na ile chcesz i podejmujesz decyzję, że chcesz i oddałbyś wszystko za normalność, ale już nigdy nie będzie normalnie. Nie będzie tak samo, ale może być dobrze. Jedyne co trzeba zrobić to nauczyć się żyć na nowo.
Zacznij coś nowego
Wrócę tu do tego zdania, bo jest nader istotne:
Próbując ratować siebie od destrukcji, odkryłam, że jedynymi chwilami kiedy nie rozpaczam, to gdy, mój umysł jest czymś bardzo zaabsorbowany.
Jak zająć głowę czymś innym, czymś co go tak zajmie, że choć na moment zapomni o bólu. Ano, najlepiej zaserwować mu coś, czego nie zna. Nowe doznania, wycieczka w nieznane, ale nie taka prosta – samolot i lux hotel, tak jest za łatwo, umysł będzie miał za dużo czasu na rozmyślanie – czytaj rozpaczanie. Zapisz się na wycieczkę wędrowną, naucz się nurkować, boisz się wody? Jeszcze lepiej. Pokonywanie swoich słabości, pomoże ci. Będziesz tak zajęty martwieniem się, żeby nie utonąć, że nie będzie czasu, ani energii na myślenie o niczym innym. Ja od kilku lat uczę się jeździć na nartach, idzie mi beznadziejnie, ale to nie szkodzi. Jeden krok w przód, dwa kroki w tył. Powściekam się, pozłoszczę, ale każdego wieczoru jestem tak zmęczona, wyczerpana fizycznie i emocjonalnie, że śpię jak niemowlę. I o to chodzi.
Nie masz pieniędzy, nie szkodzi, Zacznij biegać, morsować. Morsowanie jest super, zaczęłam w tym roku. Jest trudne, ciężko się przełamać, więc na terapie, nadaje się jak złoto. Pokonywanie barier – tu tkwi klucz do sukcesu. Rozpoczęłam też naukę nowego języka. To również pomaga i nie potrzeba większych nakładów finansowych. Uczę się sama z książki i internetu. Uczenie się nowych rzeczy, nie tylko zajmuje umysł, ale daje też poczucie spełnienia, tak potrzebne gdy jesteśmy na dnie. Może nauka gry na jakimś instrumencie? Nauka tańca? Ach taniec! Moja ulubiona forma terapii. Niezawodna. Jednoczesne zaangażowanie ciała i umysłu, to najlepsze lekarstwo. Do tego terapeutyczne działanie muzyki. Podobno najlepiej w terapii sprawdza się tango. Nie musisz mieć partnera! Możesz zacząć w domu, na YT znajdziesz pełno filmików z pierwszymi krokami. Tango jest bardzo trudne, dlatego tak świetnie się sprawdza terapeutycznie. Trzeba zająć głowę, czymś na tyle skomplikowanym, żeby umysł nie miał czasu na skoki w bok, tam gdzie nie chcemy, do czarnej dziury. Nie lubisz tańczyć, spróbuj coś innego, ale na litość boską, rób coś. Nie siedź i nie czekaj, aż samo przejdzie, bo nie przejdzie. To jak ze złamaniem nogi, takim skomplikowanym. Trzeba przejść operację, a potem rehabilitację. Nauczyć się na nowo chodzić. Najpierw stawać na tą chorą nogę i na początku będzie bolało i pierwsze kroki będą trudne. Być może nie będziesz tak sprawny jak przed wypadkiem, ale możesz być sprawny, sprawny inaczej. Inaczej też jest dobrze. Najważniejsze to pchać do przodu.
Znasz kogoś, komu pomoże ten artykuł? Udostępnij! Wyszedłeś z dołka? Podziel się swoim sposobem. Zostaw komentarz i pomóż innym. Nie masz z kim pogadać? Napisz do mnie. Chcesz poczytać więcej? Znajdź interesujący cię post…
Jeśli podoba Ci się to co piszę, wrzuć coś do mojej skarbonki. Miło też będzie, jeśli zostawisz komentarz i polecisz tę stronę znajomym. Możesz subskrybować ten blog, aby nie przegapić kolejnych wpisów. Nie martw się, nie piszę zbyt często ;p
Witam,z ogromnym zaciekawieniem ogladam Twoje relacje z podróży, utożsamiam się z Wami, od 28 lat urlop (niestety tylko, musimy pracować ?)spędzamy w podobnej scenerii, na początku jeździliśmy z przyczepą a od 7 lat małym kamperem. Kiedyś pojechaliśmy na zorganizowane wczasy do hotelu, to był dramat, nigdy więcej ?.Śnieżko zaintrygowała mnie Twoja historia, jesteś niesamowita , podziwiam i trzymaj tak dalej ?.pozdrawiam serdecznie
Witam,
Wiem co czujesz!!!!! Tragedia…
Mam syna. Ma teraz 16 lat. Mimo, że całe życie poświęciliśmy z mężem Igorowi, sprawia nam tylko ból i wyciska łzy. Czasami myślę, że byłoby lepiej jakby się nie urodził. Wiem, że to straszne, że tak myślę, ale tak jest. Myślę, że wybrałaś dobrą drogę. Kibicuję Tobie I” niedźwiedziowi” z całego serca. Trzymajcie się ciepło. Buziak
Droga Agnieszko,
Pięknie dziękuję za Twój komentarz. Wiem jak trudne jest wychowanie takiego dziecka, tyle trudu i często odnosimy wrażenie, że wszystko na nic. Niestety, choćby nie wiem jak bardzo się starał, nie zmienimy ich kodu genetycznego 🙁 To smutne, to niesprawiedliwe, a także wyczerpujące. Mi też nie były obce takie myśli… Pozwalając mu odejść i żyć swoim życiem, tak jak tego sobie zażyczył, długo biłam się z myślami. Czułam się jak wyrodna matka, która porzuca swoje dziecko. To wszystko jest bardzo skomplikowane i wiele ludzi nie rozumie. Dlatego właśnie zdecydowałam się o tym pisać i mówić, bo wiem, że nie jestem sama… Jest wielu rodziców zmagających się z podobnymi problemami. Życzę Wam wiary w siebie, w swoją intuicję, bądźcie też czujni, bo niektóre z tych dzieci mogą być niebezpieczne dla swoich rodziców lub najbliższych, a wiek 16 lat jest przełomowy…